W małym miasteczku, w szczerym polu, mieszkał nieznany mężczyzna o imieniu Mordie. Przez lata Mordie spędzał dni w swoim domu, myśląc o idealnej kobiecie dla niego. Widzisz, Mordie nie jest złym facetem, został po prostu źle zrozumiany. Jako młody chłopak dorastający w wielkim mieście, zawsze wyśmiewano się z jego wagi, źle zrozumianej twarzy i niestabilności psychicznej. Obawiając się o bezpieczeństwo syna, nadopiekuńcza matka Mordiego uciekła z miasta, by zamieszkać w małym miasteczku. Z obawy przed śmiesznością matka Mordiego nie chciała, żeby wyszedł z domu, ani nawet do szkoły. Te cztery ściany ograniczały Mordiego.
Pewnego dnia jego matka trafiła do szpitala z powodu raka. Nadal dla własnego bezpieczeństwa Mordie nie opuszczał swojego domu. Niestety padła ofiarą śmiertelnej choroby. Nie mógł znieść tego, że świat Mordiego się zawalił – bo to jedyna kobieta, która go kochała, która się o niego troszczyła. Wciąż nawet na pogrzebie Mordie nie wyszedł z domu. Jego matka by tego chciała.
Nie obserwowany już przez innych członków rodziny Mordie był mężczyzną, człowiekiem, który może swobodnie robić to, czego pragnie jego serce. Nawet gdy jego matka nie żyła, Mordie wciąż był związany tymi czterema ścianami. Korzystając z pieniędzy pozostawionych po matce, przez dziesięciolecia żył z dostaw żywności. Było oczywiste, że Mordie czeka na śmierć – na ponowne połączenie z matką.
Pewnego ranka, gdy bezmyślnie wyglądał przez okno, dostrzegł przejeżdżającą ciężarówkę. Nikt się nie wyprowadzał, ale wprowadzała się nowa rodzina. Wśród nich był surowo wyglądający mężczyzna, ładna dama i dwie dziewczyny, jedna wyglądała na starszą od drugiej, może około dwunastu.
Z początku nie myślał o tym, ale po ponownym spojrzeniu na dwunastolatka pomyślał coś innego. Widząc jej długie brązowe, piękne włosy kołyszące się na wietrze, jej małą, czystą twarz bez guzków i skaz, z małymi ustami w kolorze płatków róży. Najdoskonalsze ciało, jakie kiedykolwiek widział. To go podnieciło, niezwykłe myśli zaczęły wypełniać jego głowę. Czy się mylił, ten czterdziestoletni mężczyzna patrzący w ten sposób na to dziecko? W jego oczach nie. Przez wiele dni – żadnych miesięcy nie mógł spać ani jeść, nawet wziąć prysznica, nie myśląc o tej małej babeczce anioła – o tym letnim rozkwicie kwiatu. Musiał ją zdobyć – musiał czuć ją miękką jak ciało w chmurze, na swojej skórze, ale jak? Jeszcze lepsze pytanie, dlaczego?
Jak wiesz, Mordie zawsze był odizolowany od świata zewnętrznego. Nigdy nie doświadczył takich rzeczy jak młoda miłość; nigdy nie czuł intymnej więzi między dwojgiem ludzi. Teraz w tej sytuacji ma obsesję na punkcie tego, że to jego jedyna szansa, aby to zrobić.
Dzień po dniu spędzał spoglądając przez okno, mając nadzieję, że dostrzeże ją w mgnieniu oka – wystarczy jedno oko. Dokładnie o 8:15 wychodzi z domu i idzie na przystanek autobusowy do szkoły. Czy to była szansa? Po prostu podejdź do niej, chwyć ją i zabierz z powrotem do domu. To fajny, prosty plan – nie, to zbyt ryzykowne, że ktoś może cię zobaczyć, a potem co? Dzień po nocy, noc po nocy przez osiem miesięcy, aż pewnej nocy miał szczęście.
Tak, pewnej szczęśliwej nocy jej rodzice wyszli z domu wystrojeni, wiedział, że wychodzą. Aby być ostrożnym, żeby żadna opiekunka do dziecka nie przyszła, Mordie odczekał trzydzieści minut iw tym czasie wymyślił plan. Czy to brzmi jak osoba psychiczna? Myślenie o planie, a nie tylko bezmyślne dążenie do czegoś. On nie jest – nie może! Schrzań to. Już czas... Mordie stara się założyć jakieś ubranie i spieszy, by umyć zęby i twarz. Potem biegnie do drzwi wejściowych… i zatrzymuje się. Czy po 37 latach opuści swój dom? Całe planowanie, ale on tego nie planował. Ostrożnie podszedł do drzwi, jakby miały go zaatakować. Powoli sięgnął do klamki, aż musnął ją koniuszkami palców. W końcu chwycił klamkę, jego ręka drżała wyraźnie, był zdenerwowany; zaczął go obracać tak delikatnie, mozolnie powoli, cal po calu zaczął otwierać drzwi.
Zrobił to, nocne niebo wypełniło mu oczy gwiazdami i blaskiem księżyca przez długie lata w końcu zaczerpnął świeżego powietrza. Nie dał się odwrócić uwagi, ruszył ukradkiem przez ulicę do frontowych drzwi anioła. Mordie zapukał, kilka chwil później otworzyła go urocza istota ludzka. Ubrana w białą koszulkę z widocznymi zmarszczkami jej małych sutków, co wskazuje, że pod koszulą miała tylko różowe majtki. Samo zobaczenie jej z bliska było jak sen. Kuszący pokaz piękna, nie może – nie mógł się kontrolować. Spojrzał na nią od stóp do głów z obrzydliwym uśmiechem na twarzy. Zapytała go, czy może mu pomóc. Nic nie powiedział, po czym rzucił się na nią. Wypuszcza żałosny krzyk, Mordie udusił ją ręką, a potem zaczęła macać się pod jej T-shirtem, brutalnie pocierając łechtaczkę dziewczyny przez jej miękkie majtki. Mordie krzyczy, że jesteś moją miłością, jesteś moją miłością.
Młoda dziewczyna próbuje uciec ze szponów Mordiego, gryzie go i udaje jej się to. Kiedy odwróciła się, by biec, Mordie złapał ją za koszulę, potykając się z młodą dziewczyną. Widzi rowek jej warg cipkowych, gdy klęczy i biegnie, by wejść do kuchni. Ale na co? Mordie podąża za nią, pełen emocji.
Kiedy wstała z blatu, złapała coś w rękę i schowała za plecami. Zbyt opętany jej twarzą, Mordie tego nie zauważa. Jeden... dwa... trzy kroki Mordie zrobił, zanim ostry jak brzytwa nóż wślizgnął się w jego brzuch. Na białą koszulkę młodej dziewczyny rozprysła się czerwona krew. Mordie upadł na kolana, patrząc w oczy swojego anioła, i ostatnimi siłami powiedział, że cię kocham, zanim przewrócił się w kałużę własnej krwi. Zabiła go druga i ostatnia miłość jego życia.
© 22 grudnia 2010 Copyright by DVJthehumblewriter Wszelkie prawa zastrzeżone.