Terri obserwowała krowy.
Podczas jej ostatniego zejścia czarne i brązowe plamki odległych krów przekształciły się w ohydne, ryczące stwory. Terri patrzyła, jak wielkie, głupie zwierzęta chodzą w kółko, przeżuwając trawę.
Uderzyła głową w plastikową szybę.
W College'u nie było bydła. To był sam środek miejskiej zarazy. Wybrała go częściowo z tego powodu.
A teraz wracała… do krów.
* * *
Jej mama nie spotkała jej przy bramie.
Terri zebrała trzy ciężkie torby i wyszła z terminalu. Na postoju taksówek wybrała dużą żółtą furgonetkę z kierowcą zastygłym w siedzeniu. Kiedy podciągnął się po jej torby, krzesło za jego plecami zafalowało i zadygotało.
W podniszczonej koszulce z college'u i szarych bawełnianych spodniach wyglądała jak uchodźczyni z piżamowej imprezy. Jeśli miała jakieś krągłości, czaiły się głęboko.
Terri wdrapała się na skórzane tylne siedzenie, które śmierdziało tanim dymem papierosowym, i sprawdziła się w lusterku wstecznym.
Jej jedynymi pozytywnymi cechami były dwoje niebieskich oczu i zdrowa, różowa cera. Terri urodziła się ze zdrowym, szeroko otwartymi oczami, które krzyczały „dziewczyna ze wsi”.
Dlatego zwykle nakładała pudrowo biały makijaż i czesała swoje popielatoblond włosy z powrotem w ciasny warkocz. Dziewczyna, która na nią spojrzała, przypominała konsumpcyjnego przedsiębiorcę pogrzebowego. Ale przynajmniej nie było świeże prosto z rancza.
„Dokąd?” — powiedział Kierowca.
— Cielenie — powiedziała Terri. „Jest około pół godziny na południowy zachód od…”
– Tak, wiem – powiedział kierowca. Przyspieszył.
Terri uniosła brew. Nikt NIGDY nie słyszał o Calvingu. To była jedna z jego zalet.
"Wiesz, gdzie to jest?"
„Mnóstwo ludzi wychodzi w tamtą stronę. Coś tam budują – kierowca przeszukał swoją pamięć. "Fabryka. Otóż to. Duża fabryka. Tuż za miastem.”
"Czego?" Chyba rzeźnia. Od dłuższego czasu rozmawiali o jednym. Ludzie w Calving rozmawiali o krowach, gdy pogoda nie była interesująca.
„Nie… poczekaj. Nadchodzi. To było coś dziwnego. Jedzenie dla dzieci! To fabryka żywności dla niemowląt.
Jedzenie dla dzieci? Spodziewała się obrony przed bronią lub produkcji czipów przed jedzeniem dla niemowląt.
"Poważnie?"
„Tak, organiczne jedzenie dla niemowląt czy coś takiego. Duża fabryka. Naprawdę duży. Mnóstwo prawników i finansistów jedzie do Calving. Jesteś stamtąd?
– Nie – skłamała Terri odruchowo.
Godzinę później dotarli na obrzeża miasta. Kiedyś był to nieokreślony zjazd z autostrady, z przykręconym znacznikiem miasta pod znakiem autostrady. Teraz droga była szeroka na dwa pasy, z nowym chodnikiem i nowiutkim napisem „Witamy na wycieleniu!”.
Fabryka stała po prawej stronie miasta. Miał trzy piętra, beżowe ściany i kilka okien. Dwa kominy już unosiły w powietrze kłęby czarnego dymu. Więcej plamek — tym razem ludzi — roiło się od sprzętu budowlanego.
Duże ogrodzenie z siatki oddzielało posesję od drogi.
Na następnym zakręcie zatrzymali się na czerwonym świetle, na poboczu drogi.
Terri stanęła twarzą w twarz z krową.
Podjechał bokiem do krawędzi płotu i wlepił tępe, mokre oczy w pobocze drogi. Tłuste zwierzę kopnęło ziemię. Była w ciąży – duże boki wydęły się łydką.
Zamuczało na nią.
* * *
Śródmieście było to samo. Ratusz, biblioteka, zakład fryzjerski, Mike's Diner, zakład fryzjerski. A potem katedra, ogromna, przerośnięta kupa białego kamienia, rzucająca cień na resztę miasta.
– Ten podjazd – poinstruowała Terri pięć minut później. Po obu stronach rozciągały się martwe pastwiska z płotami z bielonego drewna.
Dotarli do Domu.
Terri po raz pierwszy przypomniała sobie, żeby sprawdzić kieszenie. Potem jej portfel. Nic.
– Poczekaj tutaj – poleciła mężczyźnie i wpadła do środka. Terri ledwie zdążyła zarejestrować nowe rzeczy: trawnik został skoszony, bluszcz został przycięty, wyblakła farba została odświeżona.
Jej mama siedziała w salonie i piła kieliszek wina. Duża szklanka. Spojrzeli na siebie, a jej mama otworzyła usta...
– Potrzebuję siedemdziesięciu dolarów w gotówce – powiedziała szybko Terri. „Dla taksówkarza. Czeka na zewnątrz.
Jej mama zatrzymała się, westchnęła i wyjęła banknot z torebki. Terri wybiegła z powrotem na zewnątrz. Opłata za pięćdziesiąt dwa dolary z trzydolarowym napiwkiem oznaczała piętnaście dolarów zysku. Kierowca nie zadał sobie trudu, by wyjąć jej bagaże.
Terri wróciła do środka. Jej mama właśnie napełniała swój kieliszek.
Spojrzeli na siebie.
– A więc – powiedziała do córki. „Moja osoba, która porzuciła studia, wraca do domu”.
– To ja – powiedziała Terri i pomaszerowała na górę.
* * *
Stary dom był za duży tylko dla mamy i córki. Rozciągał się przyjaźnie we wszystkich kierunkach, skupiając się luźno wokół wyłożonych boazerią schodów, które wznosiły się na trzy piętra. Kiedy Terri była mała, lubiła bawić się na przedmieściach, sprawdzając zamknięte pokoje z meblami pokrytymi płótnem.
Dopiero gdy była starsza, zaczęła do niej docierać opresyjność ogromnego gmachu. Już jako szesnastolatka zaplanowała plakaty do swojego pokoju w akademiku, chcąc się wyprowadzić.
Jej pokój był ozdobą domu, z trzema dużymi oknami w trójkącie, wychodzącymi na szeroki i zakurzony krajobraz. Przyozdobiła go mnóstwem plakatów i rozmaitościami z wycieczek do Miasta.
Terri wtoczyła swoje torby do swojego pokoju i otworzyła drzwi.
I wrzasnął.
W środku był mężczyzna.
Siedział na łóżku, czytał Biblię i patrzył na nią.
„Ty musisz być Terri!” — powiedział szorstko. Miał wyszkolony, niski głos i wstał, żeby uścisnąć jej dłoń. Po prostu odwzajemniła spojrzenie. Drugi palec trzymał w Biblii, żeby nie stracić swojego miejsca. Jej pokój miał nową białą tapetę i pokój był pusty, z wyjątkiem pojedynczego łóżka, biurka i komody.
- Przepraszam - powiedziała i zbiegła na dół.
Jej mama była w połowie ostatniego kieliszka. – Widzę, że poznałeś wielebnego Flynna – powiedziała, patrząc, jak jej córka zbiega po schodach.
– W moim pokoju jest MĘŻCZYZNA – oskarżyła Terri, wskazując palcem.
– Czy chodzi o twój pokój, czy o tego mężczyznę? powiedziała jej mama.
Dopiero teraz Terri zauważyła różnicę w stosunku do własnej matki.
Stara Anne zmieniała bluzki z TJ Maxx w dni powszednie i wyblakłe kolory tie-dye w weekendy, kiedy pracowała w ogrodzie. Zwykle z włosami ściągniętymi w kucyk i spiętą.
Dziś miała na sobie bardzo ładną niebieską sukienkę z falbankami na brzegach, która opadała jej tuż nad kolano. Były niskie obcasy.
"Obydwa!" powiedziała Terri, idąc za mamą do salonu. Ania zrobiła sobie fryzurę. Jasne blond loki okalały jej twarz. "Kim on jest? Dlaczego dałeś mu mój pokój?
„Nie spodziewałem się twojego powrotu przez, och, trzy i ćwierć roku, Terri. Co najmniej. Wynająłem więc dom. Potrzebowałem pieniędzy. Nie jest też jedynym lokatorem.
– Więc gdzie są wszystkie moje rzeczy?
"Piwnica. Mam to wszystko ustawione. Wielebny Flynn był na tyle miły, że pomógł to zorganizować. Jest bardzo... wygodny w pobliżu. Anne zatrzymała się na ostatnim zdaniu.
Terri nawet nie wiedziała, od czego zacząć. Jej matka popijała więcej chardonnay, podczas gdy jej córka usiłowała złożyć zdanie. W końcu zdecydowała się na wszechogarniający wyraz frustracji.
Anne opadła na swój własny fotel z wysokim oparciem, wykonany z końskiego włosia. – Czego się spodziewałeś, Tereniu? Dałeś jasno do zrozumienia, że nie mam cię już rozpieszczać. Jakie dokładnie były twoje słowa? Coś o tym, że byłeś motylem i że trzymanie cię w tym mieście było jak zeskrobywanie twojego kokonu?
— Zgniatanie — powiedziała Terri.
"Co?"
„Zgniatanie mojego kokonu”.
– Rozumiem – powiedziała Ania. Skrzyżowała nogi. Materiał jej sukni był bardzo błyszczący. – A teraz wróciłeś.
"Kim jest ten facet? Od kiedy chodzisz do kościoła? - powiedział Terri. Jej mama była jedną z nielicznych osób, które w niedziele zostawały w domu w mieście pełnym dudniących Biblii.
„Wielebny Greet zmarł w lutym. Pewnie tego nie wiedziałeś. Jego następcą jest wielebny Flynn — uśmiechnęła się Anne. „jest dość niezwykłym człowiekiem. Nie jako wielebny. Tak jak… mężczyzna.
Terri się skrzywiła.
– Daj mu szansę – powiedziała Anne. „Pierwszego dnia w mieście zjadł kolację z wielebnym Smithem. W Diner, gdzie każdy mógł zobaczyć.
To BYŁO imponujące, Terri musiała przyznać.
Wielebny Smith był duchownym w czarnym kościele po zachodniej stronie Calving. Relacje rasowe nie były mocną stroną Calvingowego społeczeństwa. Wielebny Greet lubił ściszać głos do teatralnego szeptu i przewracać oczami, ilekroć musiał powiedzieć „Afroamerykanie”.
– A teraz idź do swojej piwnicy i przebierz się – powiedziała Anne, wstając. „Obiad jest za pięć minut”.
Powrót do domu był coraz lepszy. Terri garbiła się w stronę zakurzonych schodów prowadzących pod ziemię.
– A Terri? powiedziała jej mama.
"Co?"
– Po kolacji porozmawiamy o twoim czynszu.
Kobieta w spódnicy, która była jej mamą, weszła do kuchni.
* * *
Deanna powtórzyła swoje kwestie w lustrze.
– Robercie, dziś wieczorem wracam do domu – powiedziała. „Do mamy. Zadzwonię do ciebie, kiedy tam dotrę. Skontaktowałem się z prawnikiem rozwodowym i zostawiłem jego numer obok telefonu, abyś mógł do niego zadzwonić jutro rano. Ma na imię Steven i jest bardzo profesjonalny.
Potem brała torebkę, jedną torbę ubrań na noc i wychodziła za drzwi. Delikatna brunetka przekręciła prawą ręką obrączkę. Jej serce waliło.
Kieliszek wina byłby wyśmienity, ale dziś wieczorem musiała jechać ponad cztery godziny.
Sprawdziła zegar na ścianie. 5:50. Sama ściana była tanią deską szalunkową, jednym z wielu innych prefabrykowanych domów sprowadzonych dla Zespołu Budowlanego. Cielenie było o wiele za daleko od jakiegokolwiek miejsca.
Jakaś jej część szeptała, że nie może tego zrobić.
W końcu, jeśli była taka opanowana, dlaczego ubrała się jak… jak tania dziwka?
Nie nosiła takich dżinsowych szortów od czasu studiów. Przytulili jej tyłek. A jej jasnoróżowy, elastyczny top wyglądał jak ubranie klubowe, odsłaniając trzęsące się cycki.
Raz po raz powtarzała Robertowi, że cały ten wzrost nie jest naturalny. Nikt nie urósł o dwa rozmiary miseczek w wieku dwudziestu pięciu lat.
Ale wtedy właśnie położył na nich swoje duże, zrogowaciałe dłonie i uśmiechnął się jak chłopiec w sklepie ze słodyczami. Poza jakimś piskiem. Byli bardzo wrażliwi. To też nie było normalne.
Drzwi frontowe otworzyły się.
Robert miał przez pół dnia zarost i włosy na hełmie od kasku. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył, jak tam stoi, na obcasach, przekręcając jeden za plecami. Miał na sobie zakurzone niebieskie dżinsy i kraciastą koszulę, którą mu kupiła.
Deanna próbowała powiedzieć kwestie i nic nie wyszło.
Pocałował ją w usta. Deanna mimowolnie wciągnęła powietrze.
Zapach całodziennej ciężkiej pracy i potu spływał z niego na nią, aż do środka jej głowy. Dotknął ogromnej, chwiejnej poduszki, którą było jej nowe libido, i zaczął tupać w górę iw dół. Twardy.
Było go tak dużo. Za każdym razem, odkąd przybyli do tego krowiego miasteczka, męski, nacechowany testosteronem zapach Roberta wdrapywał się na jej majtki i nigdy nie opuszczał. Kiedyś masturbowała się tylko od zapachu pozostawionego na jego poduszce.
Mogła poczuć wilgoć pączkującą na zewnątrz jej cipki. Ponownie. Brunetka ostatnio tak dużo dryblowała, że musiała się skoncentrować, żeby się nawodnić.
Wczoraj ogoliła dla niego wyrostek, a potem przeklęła samą siebie za słabość.
„Hej, dobre wieści!” - powiedział kierując się do kuchni. Deanna po prostu tam stała, próbując złożyć z powrotem swoją pękniętą głowę. Zapach… utrzymywał się. Starała się nie skupiać wzroku na krześle. Ale pieprzyli się tam w zeszłym tygodniu, jej nogi były nieprzyzwoicie szeroko rozłożone jak…
„Nadal możesz to zrobić!” przypomniała sobie. „Nie musisz wsiadać na tego potwora na jeszcze jedną… pyszną przejażdżkę…”
Udało jej się pisnąć „Co słychać?”
"Awans!" powiedział, uśmiechając się szeroko i otwierając piwo. I jeden dla niej. – Od teraz będę kłaść beton. Szefowi podoba się moja etyka pracy. Dodatkowe dwa dolary za godzinę plus kierownictwo mnie teraz obserwuje, wiesz?
– Co oznacza, że teraz zarabia, ile, czternaście dolarów na godzinę? - powiedział jej głos mamy.
Zamiast tego Deanna uśmiechnęła się do niego promiennie. "To jest wspaniałe!" ona tryskała. Podał jej puszkę. Poczuła od niego kolejny odurzający zapach. Taki ostry… i bardzo męski. Jak garbowany kawałek skóry zmieszany z gorącym żwirem i brudem.
Gapił się na jej cycki.
Dlaczego nie powinien? Były o wiele większe. Wielkie wanny cycków, obracające się w gorącej różowej koszuli. Nawet jego bezmyślne ugniatanie wystrzeliło fajerwerki w jej bulgoczącej głowie.
Deanna zacisnęła uda i poczuła pączkującą wilgoć.
„Poszłaś dzisiaj szukać pracy?” – zapytał, siadając na swoim ulubionym krześle. „Widziałem pomoc poszukiwaną przed tą restauracją. Może spotkasz tam więcej ludzi.
Jego nogi były otwarte. Był też większy. Wielki kutas. Robert powiedział, że to prawdopodobnie złudzenie lub ciężka praca. Ale dodatkowe półtora cala mięsa między jego udami nie było czymś, co można było ukryć. Zwłaszcza, gdy zawsze pompowało między nogami. Albo od tyłu.
"Nie dzisiaj. Może jutro – powiedziała Deanna.
Był tuż obok niej. Czuła jego zapach. Jak szorstki, zrogowaciały kowboj. Jej mężczyzna.
"Dobra!" - powiedział radośnie Robert. Podniósł swoją puszkę. „Co chcesz zrobić, żeby to uczcić?”
„Świętuj” — pomyślała Deanna.
Prawidłowy. Dostał awans.
Powinna pokazać swojemu mężczyźnie, jak bardzo jest wdzięczna. W końcu była jego żoną.
Deanna z gracją opadła na kolana. Najpierw wyciągnęła cycki, żeby dać Robertowi coś do oglądania.
Uśmiechnął. Spektakularne obciąganie po powrocie do domu stało się prawie rytuałem. Robert nie miał pojęcia, co się dzieje z jego ładną, młodą żoną – z nienasyconym apetytem seksualnym, niezwykłą troską o jego potrzeby – ale nie miał ochoty narzekać.
Deanna bawiła się muchą. Kutas Roberta był już opuszczony do połowy masztu, wznosząc się przez bokserki. Pełna moc jego odurzającej mieszanki feromonów uderzyła ją w twarz, gdy tylko zdjęła mu spodnie.
Moczyła majtki.
„Nie uprawiaj z nim seksu”, powiedziała sobie Deanna. „Tylko obciąganie. Dałeś setki. Potem możesz iść.
Zaczęła liczyć dni, odkąd połowa kobiet na osiedlu budowlanym ogłosiła ciążę. Jednym z powodów, dla których odchodziła, była chęć uniknięcia rosnącego chóru głupkowato uśmiechniętych dziewczyn ściskających rozszerzające się talie.
Opadła na znajomą, uspokajającą długość penisa Roberta. Ciepło wypełniło jej usta po brzegi, a część zakołysała się w jej gardle. Czekała na to cierpliwie, a pierwsza strużka precum spłynęła do jej ust na zawołanie.
– Stałaś się w tym naprawdę dobra, kochanie – powiedział Robert z podziwem, a ona zarumieniła się na ten komplement. Deanna zacisnęła usta wokół twardości w ustach, przesuwając językiem po spodniej stronie i nakłaniając do wytrysku precum z jego penisa.
Jej cipka skurczyła się i zacisnęła. Czasami wsuwała palec w swoją potrzebującą porcję, ale zazwyczaj teraz starała się skoncentrować na byciu najlepszym łajdakiem, jakim mogła być.
„Jestem dobrą żoną” — powtarzała sobie. „Będę wspierającym mężem”. Była jego. Posiadane, naprawdę. Tam, aby zaspokoić jego potrzeby.
Robert zbadał jej podskakujące cycki. Kiedy się tu przeprowadzili, było ich całkiem sporo. Ale dwa miesiące na wiejskim jedzeniu zmieniły ich w ciężkie kołatki, zwieńczone wrażliwymi sutkami.
Zazwyczaj zadowalało go niespieszne obciąganie, ale tego dnia Robert dostał awans. Większość facetów w pracy mówiła o rżnięciu do nieprzytomności ich ryczących żon i dziewczyn. Dlaczego nie on?
– Hej, Deanna, wstań – powiedział Robert. Zrobiła to, patrząc na niego niepewnie swoimi jasnozielonymi oczami. Z jej ust wypłynęła ślina.
„Dlaczego nie pochylisz się na tym krześle?” Powiedział gestykulując. Jego kutas kołysał się przed nim.
„Ale…” Deanna próbowała coś powiedzieć. „Przynajmniej każ mu używać prezerwatywy!” wrzasnęła na siebie.
Jej cipka płonęła. Był jasnoróżowy i soczysty. Z gładkością wyglądała jak bardzo pieprzona żona. Przynajmniej tak powiedziała lustrze w łazience.
Deanna oparła swoją bujną klatkę piersiową o krawędź stołu i zerkała nerwowo na zbliżającego się penisa męża. Rozlał się po nim biały płyn.
– Nie… wchodź do mnie, dobrze? - wymamrotała cicho. "Nie dzisiaj."
– Jasne – zapewnił ją Robert, po czym starannie wsunął główkę penisa w jej śliskie fałdy.
Deanna krzyknęła.
Szok rozkoszy przeszedł przez jej spocone, przejrzałe ciało. Jej cycki zarumieniły się z przyjemności i zaczęła drapać się po sutkach, próbując wycisnąć jeszcze kilka kropel ciepła. Sąsiedzi słyszeli z każdej strony. Nie obchodziło jej to. Większość z nich też była krzykaczami.
Kolejne smugi zapachu soku seksualnego Roberta plamiły wnętrze jej głowy. Przeleciały przez nią migotanie obrazów. Jej cycki, ciężkie od mleka, kapały na linoleum. Ruchana dokładnie w tej samej pozycji, tylko z wielkim brzuchem, uśmiechnięta podczas popołudniowego leniuchowania. Gruchała nad kołyską, gdy jej mężczyzna wracał z pracy z bólem twardym. Dla niej.
Był śliski od soku. Kutas Roberta zagłębił się w jej łonie, tryskając spermą. Stracił kontrolę, głęboko w śliskim, ciasnym szarpnięciu, pchając mocno za jej kołyszącym się tyłkiem.
„Wejdź we mnie, wejdź we mnie!” Deanna krzyknęła, zagubiona we własnym orgazmie.
Przyszedł Robert. Sperma trysnęła i spłynęła wokół jego penisa, pokrywając ją białą porcją mazi. Deanna prawie uderzyła głową w stół i słabo pociągnęła i szarpnęła swoje nadwrażliwe sutki.
Kiedy się z niej wysunął, kapała na podłogę, wciąż przesycona jego męskim zapachem. Zwykle spędzała wieczory rozkoszując się nim, kąpiąc się w jego aromacie, gotując obiad. Tym razem bawiła się linami kapiącej z niej spermy i wyobraziła sobie, że puchnie.
Robert, wciąż nagi, usiadł z powrotem i wziął swoje piwo.
"Co to jest?" powiedział, wskazując na zapisany numer obok telefonu.
– Co jest, kochanie? Powiedziała Deanna i potarła udami, aby zatrzymać spermę.